Recenzja Sezonu 1

Hazbin Hotel (2024)
Vivienne Medrano
Erika Henningsen

Rząd dusz

W "Hazbin Hotel" Vivienne Medrano przypomina, że błądzić jest rzeczą ludzką. Dysfunkcyjni bohaterowie, którzy swoje uchybienia przypłacili wiecznym potępieniem, są nam zdecydowanie bliżsi niż
Rząd dusz
Biblijna arytmetyka jest bezwzględna: 1 nawrócony grzesznik > 99 sprawiedliwych. No chyba że masz pecha trafić po śmierci do piekła – wówczas game over; zostaje płacz i zgrzytanie zębami. Tej polityce sprzeciwia się Vivienne Medrano, której "Hazbin Hotel" nareszcie otworzył podwoje. Pilotowy odcinek, udostępniony na YouTubie przed czterema laty, zapewnił jej grono oddanych fanów. Ich anielska cierpliwość została nareszcie nagrodzona. Ustami Charlie Morningstar, dziedziczki piekielnego tronu, młoda animatorka i scenarzystka zaprasza wszystkie udręczone dusze do tytułowego przybytku – ośrodka resocjalizacyjnego dla beznadziejnych przypadków.


Jak przystało na animację dla dorosłych, w "Hazbin Hotel" nie brakuje przemocy ani soczystego języka, a bohaterowie nader chętnie uciekają w używki i podejmują ryzykowne działania (wszak żaden z nich nie trafił do piekła za piękne oczy). Nie jest to jednak atrakcja per se, lecz nadbudowa dla gorzkiej opowieści o błędach i ich konsekwencjach. Nie wydaje się, by demony i straceńcy zaludniający królestwo Lucyfera byli jednoznacznie złymi osobami. Większość z nich to raczej pogubione, poturbowane przez los dusze, które na jakimś etapie życia podjęły złą decyzję i ugięły się pod jej następstwami. 

Najbardziej przejmującego przykładu takiego nieszczęśnika dostarcza Angel Dust – gwiazdor porno złapany w pajęczą sieć stręczyciela czerpiącego sadystyczną przyjemność z upodlania go. Spod maski cynicznego profesjonalisty przebija twarz człowieka na skraju załamania, który nie widząc wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazł, szuka zapomnienia w bólu. Co ciekawe, choć wśród rezydentów tytułowego przybytku nie brakuje barwnych postaci – by wymienić tylko zgryźliwego barmana rodem ze "Lśnienia" i lubującą się w ostrych przedmiotach pokojówkę – prawdziwe czarne charaktery czekają na nas w… niebie. 


Wychodząc od legendy o romansie Lucyfera i Lilith, pierwszej żony Adama, twórcy ustawiają widownię po stronie tradycyjnych wrogów ludzkości. W ich interpretacji nie są to jednak demoniczne istoty pragnące jej zguby, lecz buntownicy i marzyciele niosący prometejski dar wolnej woli. Niestety, jak powszechnie wiadomo, dobre chęci stanowią główny budulec piekielnych dróg – cena za ten gest okazuje się więc horrendalna. Przeludnione Pentagram City zostaje skazane na regularne najazdy anielskich egzorcystów bezlitośnie eksterminujących jego Bogu ducha winnych mieszkańców.

Wrażenie robi dopracowana strona formalna. Animacja z kreską przypominającą klasyki Cartoon Network i teledyski Gorillaz z pewnością trafi do serc dzieciaków lat 90. Ale prawdziwą petardą są piosenki. Twórcy wykorzystują konwencję musicalu, by lepiej scharakteryzować postacie, ich uczucia i sytuację życiową. W ścieżce dźwiękowej znajdziemy zarówno wzruszające duety ("More Than Anything", czyli ballada o naprawianiu zerwanych więzi między ojcem a córką), jak i popowe hity ("Poison" o autodestruktywnych zapędach Angela) czy heavymetalowe solówki (niebiański manifest Adama w postaci "Hell Is Forever"). Wszystkie te utwory zostają w głowie jeszcze długo po seansie i mogą funkcjonować bez dopełnienia w postaci obrazu – co nie zawsze wychodzi choćby Disneyowi.


Nie powinno to dziwić wobec obecności Alastora – tajemniczego demona radiowego, jednego z najpotężniejszych piekielnych włodarzy. Wydaje się, że potencjał tego bohatera nie został do końca wykorzystany, liczę jednak, że w zapowiedzianym już drugim sezonie rozwinie on skrzydła (lub raczej pokaże rogi). Użyczający mu głosu Amir Talai wykreował postać niejednoznaczną i charyzmatyczną, gotową rzucić wyzwanie samemu Lucyferowi, a wśród innych demonów budzącą podszyty grozą szacunek. Ma ona duże szanse wejść do panteonu najlepszych popkulturowych arcyłotrów. 

W "Hazbin Hotel" Vivienne Medrano przypomina, że błądzić jest rzeczą ludzką. Dysfunkcyjni bohaterowie, którzy swoje uchybienia przypłacili wiecznym potępieniem, są nam zdecydowanie bliżsi niż potępiający ich aniołowie. To ludzie tacy jak my – "People Like Us", przywołując roboczy tytuł serialu. Oryginalna (czyt. niezgodna z doktryną) interpretacja biblijnych legend to dla autorki serialu punkt wyjścia do krytyki fundamentów religii. Ale przecież uważni czytelnicy świętej księgi katolików wiedzą, że to Bóg – nie Szatan – odpowiada za ponad dwa miliony występujących w niej śmierci.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones